Sadhana - Swami Wiwekananda
Przekład polski R.S. - 1981. Tytuł oryginału: "Sadhanas or preparations for higher live" (Advaita Ashrama, Calcutta 1978). Słowo wstępne Wandy Dynowskiej (Madras 1962)
Swami Wiwekananda Narendranath Datta 1863 - 1902
Swami Wiwekananda (”Wiweka” - rozpoznawanie, „Ananda” - szczęśliwość) na tle historii Indii końca XIX wieku rysuje się jako postać najbardziej niezwykła i najwybitniejsza.
Lubił mawiać, iż muszą narodzić się w Indiach ludzie o nieustraszonym, niemal tkliwym sercu. I sam był taki. Zwarta, skupiona moc, niezachwiana odwaga, nieugięty charakter, a jednocześnie bezgraniczne współczucie dla ludzkiego cierpienia, dla nędzy i jej skutku - upodlenia, dla ludzkiej ciemnoty, jaki i dla uporu fanatyków. Przy szerokiej, niemal genialnej inteligencji i niezależności myśli - najwrażliwsze pragnienie wolności i prawdy. Oto charakterystyczne cechy Wiwekananda.
Rzadkie, bardzo rzadkie są w historii Indii typy ludzi o tak płomiennym, niemal religijnym współczuciu z najbardziej ubogimi i nędznymi. Kto wie, czy nie od jego ognia zapaliło się w Gandhim i w R. Tagore, który pisał, iż razem z kamieniarzem tłucze kamienie na rozpalonych drogach i trwa tam, gdzie są najniżsi, najubożsi, najnędzniejsi. Brzmi to jak echo namiętnych słów Wiwekananda: „Po co szukacie Boga gdzieś w oddali, a nie kochacie współbraci? Czyż ubodzy, nędzni, słabi nie są również Bogiem? Czemuż nie uczcić najpierw Boga w nich? Niech ci maluczcy staną się Bogiem dla was! Dawajcie im waszą pracę, serce, nieustanną modlitwę, a pan wam wskaże na pewno drogę czynu najprostszą.”
Wierze w siebie, zarówno jednostki ludzkiej jak i narodu, nadaje Wiwekananda tak ogromne znaczenie, iż woła: „Boscy jesteście wy, ludzie tej ziemi, jakże niesłusznie zwani grzesznikami!” „Powstańcie jako lwy i odrzućcie fałszywe mniemanie, iż jesteście owcami.” „Nieśmiertelna, bezgraniczna jest wasza dusza, wolny, odwieczny wasz duch. Ciało co sługa, materia to jeno ducha podnóżek.” I wreszcie: „Jeśli wierzycie we wszystkich bogów waszych prastarych tradycji i tych, którym wam obcy przynieśli, a nie macie wiary w siebie - nie ma dla was prawdziwego życia. Wiara w siebie to opoka, na której wspiera się wielkość.” Wiarę w siebie, w swoje, choćby jeszcze utajone, niewidoczne możliwości, uważa za tak ważną, tak nie odmowną, iż mówi dalej: „ Kto nie wierzy w siebie, nie może prawdziwie wierzyć w Boga, bo tylko duch w nas może uznać istnienie Ducha poza nami”. „Tego nazywam ateistą, kto nie wierzy w siebie. Dawne religie uważały za ateistę człowieka nie wierzącego w Boga. Ale nowa religia mówi: ten jest ateistą, kto w siebie nie wierzy.” „Gdy jednostka lub naród traci wiarę w siebie, ogarnia go martwota. Miejcie przede wszystkim wiarę w siebie, a potem wiarę w Boga.” Historia świata jest opowieścią o tych nielicznych ludziach, którzy mieli wiarę w siebie. Tylko ta wiara umożliwia przejawienie się ukrytej w nas boskości. Gdy jest żywa, nie ma dla nas rzeczy niemożliwej. Potykamy się i padamy tylko wtedy, gdy wysiłek aby przejawić ową bezgraniczną, ukrytą w naszym duchu moc, jest niedostateczny.” Łatwo można sobie wyobrazić jakie znaczenie miał ten głos w epoce zupełnego w całych Indiach zamarcia wiary w wartość własnej kultury i ideałów, w doniosłość własnych dążeń i misji historycznej, gdy pod obcym naciskiem, politycznym i kulturalnym, nawet wiara w głębie i wielkość własnej religii zaczyna się chwiać, gdy naród stał o krok od marazmu i psychicznej, nie tylko politycznej niewoli. Trudno dziś dokładnie ocenić jak wielki był wpływ tej nowej filozofii siły, ufności, męskiej i dumnej postawy, jaką głosił Wiwekananda. „Naprzód - wołał - nie oglądajmy się poza siebie. Potężna skupiona energia, płomienny zapał, nieustraszona odwaga i bezgraniczna cierpliwość - oto czego nam trzeba. Tylko z nich zrodzi się wielki czyn.” I dalej: „Wedanta nie uznaje grzechu, uznaje tylko błąd, a błąd największy to przekonanie żeśmy słabi, nędzni, mali, że nas nie stać na wielkość.” „Siła to życie, a słabość to martwota; moc to szczęście, to nieśmiertelność, a słabość to nędza, nicość, śmierć.” „Ofiary, modlitwy czy korne klękanie, nie stanowią jeszcze religii. Dobre są tylko wtedy, gdy stają się tylko bodźcem do czynów bohaterskich, do dzielności i szlachetnego postępowania, gdy wznoszą myśl ku doskonałości, ku Bogu.” „Niechby w każdym kraju pojawiło się paru ludzi o lwim sercu, ludzi nie dbających o władzę, sławę, dobrobyt, bogactwa, o duszy która zerwała własne pięta i poznała Nieskończone, i zjednoczyła się z Bogiem… a wstrząsnęłoby to całym światem.”
Wiwekananda nie tylko swych ziomków zmuszał niejako do nowego spojrzenia na ducha swego kraju, do obudzenia się ku nowemu życiu i odkrycia wielkości własnej duszy. „Zmusił” również zachód do zobaczenia i uszanowania ducha Indii oraz ich kultury. Na słynnym kongresie religii w Chicago w 1893 r. całe zgromadzenie „wziął szturmem”. Jak pisał jeden z uczestników tego wielkiego zjazdu. Opowiada on: „Od pierwszej chwili, gdy wysoki, dostojny mnich, w nieznanej dotychczas na zachodzie oranżowo-płowej szacie sannjasina, o natchnionej twarzy, powstał ze swojego miejsca i wymówił pierwsze słowa pozdrowienia zwracając się do zebranych: „Bracia i Siostry Ameryki…” sala oniemiała z wrażenia, aby zaraz potem powstać jak jeden mąż i odpowiedzieć burzą oklasków, nie pozwalając przez kilka minut przyjść mówcy do słowa. Formalistyka i banalność zwykłych zjazdów była złamana. Oto ktoś mówił wprost z duszy, w płomiennych, nie znanych tej sali akcentach i witał ten najmłodszy z narodów w imieniu najstarszego na świecie, bo sięgającego aż wedyjskich czasów, zakonów sannjasinów. Wiwekananda mówił o hinduizmie jako religii najstarożytniejszej i najszerszej - niemal macierzy wszystkich innych - która od wieków głosiła bezwzględną tolerancję i wszechogarniającą rozległość filozofii. Mówił krótko ale z mocą i ogniem. I porwał słuchaczy. W ciągu godziny stał się sławny.”
Wiwekananda zacytował dwa, może najcharakterystyczniejsze dla hinduizmu urywki: „Jak strumienie wypływające z różnych górskich źródeł łączą swe wody gdy do morza wpadają, tak różnymi, o Panie, są drogi jakimi ludzie zdążają ku Tobie, dzięki swym odmiennym skłonnościom. Choć pozornie są one sprzeczne - jedne zdają się proste, inne krzywe lub okólne - przecie wszystkie w końcu do Ciebie prowadzą.” „Kto jakąkolwiek drogą zdąża ku Mnie i w jakiejkolwiek wielbi Mnie postaci, Ja mu sam wychodzę naprzeciw. Wszyscy ludzie, na jakiejkolwiek znajdują się drodze, w istocie ku mnie zdążają.”
Ta uniwersalność, wszechogarniające rozumienie człowieka jako takiego, bez żadnych różnic narodowości, wyznań, ras, uderzyła przede wszystkim słuchaczy.„Jeden jest tylko cel, do którego świadomie czy nieświadomie dąży każdy człowiek, jedna jest Prawda, do której pod różnym kątem może się zbliżać, jedna najwyższa Światłość - czy ją nazwą ludzie Chrystusem, Kriszną czy Buddą - jedno dla wszystkich nieskończone Życie. Oto nauka Wedanty” - mówi Wiwekananda. „Religia przyszłości znajdzie odpowiednią naukę zarówno dla typów najprymitywniejszych, mało różniących się od zwierząt, jak i dla najwyższych, geniuszów rozumu i serca, wznoszących się już ponad szczyty ludzkości, jak Himalaje wznoszą się ponad równiny Indii. Nie będzie w niej miejsca na prześladowania ani nawracanie, bo w każdym człowieku potrafi dojrzeć ducha, który się trudzi i zmaga w żmudnej drodze ku przejawieniu w pełni swej utajonej boskości. \celem tej religii przyszłości będzie dopomagania w ewolucji każdej istocie, tam gdzie się znajduje.” „Ukażmy ludzkości taką wszechogarniającą religię, a podąży ku niej. Hindus nie będzie w niej nawracany na chrześcijaństwo, a mahometanin na buddyzm. Każdy, pozostając wierny specjalnej, „jedynej” indywidualności swego wyznania, uzna tę jedną Prawdę Światłości najwyższej, której one wszystkie są promieniami. Każdy, idąc za prawem własnego wewnętrznego duchowego wzrostu, potrafi uszanować odrębną drogę innego człowieka.” Nie dziw, że wywarło to olbrzymie wrażenie na słuchaczach. Słowa te były zwrócone nie tylko na zgromadzonych delegatów, ale ponad ich głowami do całego ludu Ameryki. I ten je usłyszał. Prasa przez wiele dni powtarzała je z uznaniem i podziwem. Jeden z największych dzienników „The New York Herald” nazwał Wiwekanandę wieszczem i prorokiem, bezsprzecznie największą postacią na kongresie, i dodał: „Po wysłuchaniu Wiwekanandy musimy przyznać, iż posyłanie naszych misjonarzy do Indii jest bezsensem.” W tych słowach wyraża się doniosłość zdania Wiwekanandy w Ameryce, bowiem nie tylko on sam stał się sławny, ale i kraj, który reprezentował, budząc dla Indii szacunek i sympatię, a dla jej filozofii głębokie zainteresowanie.
Trzeba pamiętać, że Wiwekananda od wczesnej młodości /od czternastego roku życia/ praktykował samorzutnie jogę i miał w niej nawet osiągnięcia. Potem, gdy spotkał Ramakrisznę i odwrócił się całkowicie od świeckiego życia, oddał się z zapałem i wytrwałością coraz trudniejszym praktykom jogi. Stan samadhi /najwyższego skupienia jednoczącego świadomość człowieka ze świadomością kosmiczną/ znał dobrze z własnego doświadczenia. Można więc powiedzieć, że nie odchylił się wcale od tradycyjnej drogi jogi. Szukanie Prawdy, chęć poznania Boga niezaprzeczalnym doświadczeniem, była od wczesnych lat zasadniczą osią jego życia. Ale też tę jogę rozszerzył, obejmując nią nowe dziedziny, dotąd uważane niemal za świeckie - służenie ubogim, cierpiącym, pracy oświatowej i społecznej. Był także w tym pionierem i nowatorem.
Powyższy tekst powstał z fragmentów dłuższego szkicu Wandy Dynowskiej
o Wiwekanandzie, opublikowanego w 1962 roku przez Bibliotekę Polsko-Indyjską.
Każda dusza jest potencjalnie boska. Należy przejawić w sobie tę boskość dzięki opanowaniu zewnętrznej i wewnętrznej natury. Czyń to poprzez pracę lub wiarę, poprzez opanowanie psychiki lub filozofię. Wybierz jedną metodę, dwie lub wszystkie, i osiągnij wyzwolenie. Oto cała religia. Doktryny, dogmaty, obrządki, święte księgi, świątynie, wszystkie formy są tylko drugorzędnymi szczegółami.
Sadhana - Przygotowanie Do Życia
Jeśli zwycięża atawizm - człowiek się cofa, jeśli ewolucja - rozwija się i kroczy naprzód; dlatego nie należy ulegać atawizmowi. Wciąż jesteśmy zbyt zajęci poprawianiem naszych bliźnich - to duże nieporozumienie! Musimy zacząć od siebie, od własnego ciała. Oto moje własne ciało, pierwszy przedmiot badań. Serce, wątroba i wszystkie inne narządy są tak bardzo atawistyczne; obejmij je więc świadomością i opanuj tak, aby ci służyły i działały zgodnie z twoim życzeniem. To nie jest teoria: spotkałem wielu ludzi, którzy osiągnęli to wytrwałą pracą. Zapanuj nad wszystkimi nieznanymi dotąd funkcjami ciała, nad rozległym oceanem funkcji. Oto pierwszy etap wielkiej nauki - niezbędny dla ciebie i ważny dla pomyślności społeczeństwa, w którym żyjesz.
W naszych dalszych studiach, już nie tak istotnych ze społecznego punktu widzenia, zmierzamy do wyzwolenia. Mamy rozproszyć ciemności, oswobodzić duszę. Oto nasz cel: nadświadomość. A wówczas, po osiągnięciu tego stanu, człowiek jest wolny, osiąga boskość. Dla jego nieograniczonego umysłu odkrywają się tajemnice wszechświata; strona po stronie, aż do końca, otwiera się księga Natury. Wydostajemy się z tej doliny łez, z życia-śmierci i dochodzimy do Jedni, gdzie nie ma już żadnego rozróżnienia. I pozostając Rzeczywiste, Rzeczywistym się stajemy.
Bardzo ważne jest skromne i spokojne życie; bo jeśli trzeba przez cały dzień gonić za zarobkiem, to trudno będzie osiągnąć wyższy cel w tym życiu. Być może w następnym życiu pojawią się bardziej pomyślne warunki… Ale poważne podejście i szczere zaangażowanie sprawi, że warunki zaczną się nagle zmieniać - jeszcze w tym życiu. Czy zdarzyło się, że nie otrzymaliście czegoś, co było wam naprawdę potrzebne? Tak być nie mogło. To potrzeba stworzyła ciało, to światło „wyborowało” otwory w głowie, zwane oczami, a dźwięk stworzył uszy. Przedmiot postrzegania był zawsze pierwszy, potem zaś powstały narządy. Za kilkaset tysięcy lat, lub wcześniej, możemy mieć zupełnie nowe narządy, postrzegające inne rzeczy i zjawiska.
W spokojnym umyśle nie ma pragnień. Nie powstają one też, jeśli na zewnątrz brak jest możliwości ich spełnienia. Tak więc, kiedy pojawi się poważne pragnienie - potrzeba spokojnego życia, w którym wszystko będzie sprzyjać rozwojowi umysłu - ono się spełni; mówię to z własnego doświadczenia - wcześniej czy później, ale na pewno się spełni. Miejcie takie pragnienie i tę niezłomną wiarę w spełnienie - trwajcie w nich mocno! Oczywiście jest różnica między pragnieniem a pragnieniem. Kiedyś guru powiedział swemu uczniowi: - Moje dziecko, jeśli naprawdę zapragniesz Boga, Bóg przyjdzie do ciebie - Uczeń nie zrozumiał w pełni słów mistrza. Pewnego razu poszli się kąpać i guru kazał chłopcu zanurzyć się w rzece. Wtedy złapał go za głowę i trzymał pod wodą szarpiącego się do chwili, aż uczeń stracił siły. Wyciągnąwszy go na brzeg, guru zapytał:
O czym myślałeś tam pod wodą?
- Och, pragnąłem tylko jednego oddechu!
- A czy masz tak samo silne pragnienie Boga?
- Nie, panie.
- Zatem pragnij w taki sposób Boga, a wtedy na pewno On się zjawi.
To, bez czego nie możemy żyć, musi nam być dane, inaczej życie nie mogłoby trwać.
Jeśli ktoś chce być joginem, to musi być wolny; musi stać się wewnętrznie samotny i wolny od wszelkiej obawy i niepokoju. Kto pragnie wygodnego, przyjemnego życia i jednocześnie chce wyzwolenia, jest podobny do głupca, który aby przepłynąć rzekę usiadł na krokodylu /myląc go z kłodą drzewa/. „Szukajcie tylko Królestwa Bożego i prawdy Jego, a wszystko inne będzie wam przydane.”
Tylko ten otrzymuje wszystko, kto o nic nie zabiega. Ze szczęściem jest jak z kobietą we flircie: ignoruje tego kto o nią zabiega, ale pada do stóp temu, który ledwie ją zauważa. Wszystko jest dla mistrza; niewolnik niczego nie otrzyma. Mistrzem zaś jest człowiek wolny, którego życie nie zależy od małych, niemądrych rzeczy tego świata. Żyjcie dla doskonałości, tylko dla niej. Niechaj będzie tak wspaniała i wielka, że na nic więcej nie wystarczy miejsca w umyśle.
Przyjrzyjcie się dobrze sobie i otoczeniu. Zauważycie jak niektórzy ludzie potrafią poświęcić całą swoją energię i czas, swoje ciało i rozum - wszystko, żeby tylko zdobyć bogactwo. Nie mają czasu na śniadanie! Od samego rana - praca! Wykończają się tym ciągłym robieniem pieniędzy i nawet tego nie dostrzegają. A jeśli już są bogaci, to i tak nie są w stanie cieszyć się majątkiem - bo ciągle im mało, bo nie mają czasu. To niezwykłe! Nie mówię, że źle jest próbować zostać bogatym. To wspaniałe, cudowne! Dowodzi to, że człowiek potrafi wykrzesać z siebie niebywałą energię, że stać go na ogromny wysiłek. Wystarczy tylko zmienić cel. Przecież wszyscy wiemy, że z chwilą śmierci pozostawiamy cały majątek, wszystkie nagromadzone pieniądze i rzeczy, a mimo to poświęcamy tyle energii na ich zdobywanie. Czyż nie powinniśmy raczej włożyć tysiąckrotnie więcej sił i energii na osiągnięcie czegoś, co nigdy nie przepadnie, co zostanie z nami na zawsze? Mamy jednego, wielkiego przyjaciela: nasze własne dobre czyny, naszą duchową doskonałość, która będzie zawsze z nami. Wszystko inne pozostawimy, razem z ciałem.
Niezwykle ważny jest pierwszy stopień: prawdziwa, gorąca tęsknota do doskonałości. Dalej już wszystko przychodzi łatwo. Jest to, moim zdaniem, duże osiągnięcie myśli indyjskiej. Hindusi od wielu wieków starali się za wszelką cenę dotrzeć do prawdy. Tu, na zachodzie wielkim celem jest postęp materialny i wygoda.
Pomyślcie, jak wielkim dobrodziejstwem w tym życiu jest walka; zmaganie się jest wspaniałą lekcją. Jeśli jest jakaś droga do niebios, to tylko przez piekło. Każda dusza zmaga się z trudnościami, spotyka na drodze śmierć, tysiące razy śmierć, a mimo to nieustraszenie kroczy naprzód. Wtedy wzrasta, jaśnieje - niepokonana. W końcu spostrzega jak śmieszny i mały - w porównaniu z nią samą - stał się ideał, o który walczyła. Widzi, że przerosła wszelkie możliwe ideały i już wie: - Jestem początkiem i końcem, czystą Jaźnią, z którą nic nie może się równać. Czy jakakolwiek rzecz może się równać z moją Duszą? Nigdy nie było, nie ma i nie będzie takiej rzeczy! Moja Dusza jest najwyższym ideałem, jaki mogę mieć. Urzeczywistnienie prawdziwej natury jest jedynym celem mego życia.
Nie ma rzeczy bezwzględnie złej, a szatan istnieje taksami jak Bóg. Powiedziałem już: jedynie przez piekło wejdzie droga do niebios. Wciąż popełniamy w życiu jakieś błędy. Nic to! Nie ustawajcie w dążeniu. Nie oglądajcie się wstecz; nawet jeśli wam się zdaje, że coś zrobiliście źle, nie tak jak należy. Uwierzcie, że nie byliście dzisiaj tym, czym jesteście, gdyby nie wasze wczorajsze błędy. Błogosławione zatem są te błędy - nieoczekiwanie okazują się być aniołami. Błogosławione niech będzie cierpienie! Błogosławione szczęście! Nie rozmyślajcie o swoim losie, kroczcie do przodu, nie zważając na błahostki i na błędy. Na tym polu walki powstanie gęsta kurzawa z pyłu waszych błędów. Nie zniosą tego zbyt słabi i delikatni - sami ustąpią placu. Ale nie wy! Ta niezwykła wola walki, ta krańcowa determinacja - setki razy silniejsza od tej, którą przejawiacie przy zdobywaniu rzeczy tego świata - jest pierwszym wielkim przygotowaniem.
Tuż za nią musi przyjść medytacja. Medytacja to wielka rzecz, największe zbliżenie do duchowego życia. Tylko w tej chwili waszego codziennego życia, kiedy Dusza czuje sama siebie i wolna jest od wszelkich przedmiotów, przekraczacie materię, uwalniając się od ciała.
Ciało może być naszym wrogiem, ale i przyjacielem zarazem. Któż z was może się pogodzić z cierpieniem, swoich czy bliskich? A jak jest w przypadku, gdy patrzycie na nieszczęście i cierpienie przedstawione na obrazie? Na obrazie nie mogą nas dotknąć ani zranić, ponieważ są nierealne, ponieważ nie utożsamiamy się z nimi. Widok najstraszniejszych scen namalowanych na kawałku płótna może nas nawet zachwycić: podziwiamy barwy, technikę artysty, jego talent… Czy już rozumiecie, jak ważne jest w życiu nieprzywiązywanie się? Osiągnijcie zatem stan Świadka! Praktykowanie asan, ćwiczenia oddechowe oraz wszelkie inne praktyki są bezużyteczne, zanim nie osiągniesz stanu Świadka. Pamiętajcie przez cały czas: „Jestem Świadkiem”, uświadamiajcie to sobie nawet w najgroźniejszych sytuacjach. „Jestem Świadkiem, nietykalną Duszą, nic z zewnętrznie ma do mnie dostępu.” Powtarzajcie, kiedy pojawią się złe myśli: „Jestem Świadkiem, nie mam żadnego powodu ażeby cierpieć, żeby cokolwiek czynić. Skończyłem ze wszystkim, jestem Świadkiem. Ten wszechświat, to moja galeria obrazów. Oglądam różne obrazy: wszystkie są piękne - dobre czy złe. Podziwiam geniusz artysty - Wielkiego Malarza!”
Tak naprawdę, nie ma niczego innego - On jest wszystkim. On-Ona-Matka bawi się, a my jesteśmy jak lalki - jej pomocnicy w zabawie. Jednego ubiera w strój żebraka, innego w strój króla, świętego, diabła… W następnej chwili zmienia stroje; wszyscy uczestniczymy w tej boskiej zabawie.
Kiedy dziecko jest zajęte zabawą, to może nie przyjść nawet na wołanie matki, lecz gdy skończy zabawę, natychmiast do niej przybiegnie. Tak też się dzieje w naszym życiu: gdy czujemy, że nasza zabawa się kończy, natychmiast wracamy do Matki. Wtedy wszystkie nasze zabawki tracą jakiekolwiek znaczenie: mężczyźni, kobiety i dzieci, nazwisko, sława, uciechy i zaszczyty, niedole i sukcesy życiowe - niczego już nie ma i całe życie zdaje się wielkim widowiskiem. Czujemy tylko Nieskończony Rytm. Nieskończony, bez kierunku, nie wiadomo dokąd zmierzający. I tylko jedno wiemy: nasza zabawa wypełniła się.
Cel i Metody Urzeczywistniania
Wyobraźmy sobie, że udało się narzucić całej ludzkości tylko jedną wspólną religię, jedno wyznanie, jeden wspólny model moralności. Byłaby to chyba jedna z największych tragedii świata, zapowiedź martwoty i koniec duchowego rozwoju. Zauważmy też, że od dawien dawna dąży się do takiego stanu poprzez namawianie, nakłanianie ludzi różnymi metodami /często krwawymi!/, aby dostosowali się do najwyższych ideałów. Czy nie powinniśmy raczej starać się pomóc usunąć przeszkody, utrudniające komuś rozwój zgodny z jego własnymi ideałami?
Ostatecznym celem ludzkości, celem i metą wszystkich religii jest jedno: połączenie z Bogiem, albo - co na to samo wychodzi - uświadomienie sobie, urzeczywistnienie boskości, która jest prawdziwą naturą człowieka. Ale chociaż cel jest jeden, to metod osiągnięcia go znamy wiele i są one różne, tak jak różne są charaktery i usposobienia ludzi. Na cel i metody jego osiągnięcia mamy jedno wspólne określenie: joga. Słowo „joga” wywodzi się z sanskryckiego pierwiastka czasownikowego „judż”, co oznacza m.in. „wiązać”, „łączyć”. Połączyć nas z Rzeczywistością, z Bogiem.
Każdy człowiek powinien się rozwijać zgodnie z własną naturą. Jest to niezbędny warunek prawidłowego rozwoju. Dlatego też istnieje duża rozmaitość metod osiągnięcia celu, naucza się różnych rodzajów jogi, dostosowanych do różnych natur, typów ludzkich. /Zaś prawdziwy guru, nauczyciel, znajduje dla każdego ucznia indywidualną drogę rozwoju./ Najbardziej ogólna, podstawowa klasyfikacja wymienia cztery rodzaje jogi:
karma joga - człowiek realizuje swą boskość przez bezinteresowną pracę; bhakti joga - przez oddawanie czci, adorację Boga osobowego; radża joga - przez opanowanie umysłu; dżniana joga - przez poznanie.
Wszystkie te drogi prowadzą do jednego - do Boga. Tak samo różnorodność wyznań, wierzeń religijnych jest korzystna, jeśli tylko każde z nich zachęca do prawego, religijnego życia.
„Szukajcie tylko Królestwa Bożego i prawdy Jego, a wszystko inne będzie wam przydane.” Oto nasz wielki obowiązek: prawdziwe wyrzeczenie. Nie jest ono równoznaczne z ucieczką do pustelni, z porzuceniem domu, rodziny, świata /jak to się wielu ludziom wydaje. Prawdziwe wyrzeczenie, to m.in. nie rozpraszanie się, nie przywiązywanie się do rzeczy tego świata, lecz poświęcenie wszystkich sił i energii na osiągnięcie duchowej doskonałości. Bowiem tylko ona niezawodnie doprowadzi nas do celu.
Zauważcie, jak niezwykle twardym i grubym murem jesteśmy otoczeni. Wciąż go budujemy i umacniamy. To nasz egoizm. Wszystko odnosimy do siebie, mówiąc i myśląc: „ ja to czynię”, „to jest moje”, „tamto jest dla mnie” itd. Uwolnijmy się wreszcie od tego małostkowego „ja”. Nie „ja”, lecz TY - powtarzajmy, czyńmy to, żyjmy tym. Dopóki nie zrezygnujemy ze świata stworzonego przez ego, nigdy nie wejdziemy do Królestwa Niebieskiego. Zrezygnować ze świata, znaczy: zapomnieć o ego; to fatalne ego musi zostać przekreślone. Błogosławieni ci co was poniżają. Pomyślcie tylko, ile dobrego wam czynią; zranić zaś mogą tylko siebie samych. Pozwalajcie im niszczyć wasze ego; im go mniej zostanie, tym bliżej Boga jesteście.
Zaniechajcie złego towarzystwa, zwłaszcza na początku; unikajcie też tzw. Zwykłego towarzystwa, które tak otępia umysł. Zrezygnujcie z wszelkiego „ja” i „moje”. Tylko do tego, kto nic nie posiada, Pan przyjdzie. Uwolnijcie się od wszystkich świadomych emocji i związków, przekroczcie lenistwo i wszelką troskę o siebie, nie oglądajcie się na rezultaty własnych uczynków - wszystko ofiarujcie Bogu. Całą duszę skierujcie ku Niemu. Nie czas już na zdobywanie pieniędzy, pozycji czy sławy, nie czas na żadne inne myśli. I zagości w waszych sercach to nieskończone, cudowne błogosławieństwo Miłości. Boska Miłość bez przerwy wzrasta, jest wciąż świeża… Miłość jest czymś najłatwiejszym, najprostszym, nie wymaga żadnej logiki ani dowodów - jest naturalna.
Spójrzcie jak podobni teraz jesteśmy do wałęsających się po kuchni psów, dławiących się ściągniętą ze stołu pieczenią - w strachu, że za chwilę ktoś wejdzie i wyrzuci je kopnięciem za drzwi. Czy nie lepiej być królem i mieć u stup cały ten świat? Tak się stanie, jeśli przestaniemy się tak z nim wiązać, a w końcu całkiem się go wyrzekniemy.
Poznajcie, że wszyscy jesteśmy Jednością, wyzbądźcie się wszelkich innych głupstw, teorii i przesądów. Zapomnijcie o słabości, nawet w obliczu śmierci. Słabi, tchórzliwi i ciemni nie osiągną Atmana. Działajcie, dobrze czy źle - działajcie! Nie żałujcie niczego, nie rozpamiętujcie przeszłych czynów; co się zrobiło, to się stało. Niczego się nie cofnie, skutki są nieuniknione, przyjmijcie je z godnością. Ofiarujcie Panu wszystkie czyny, oddajcie Mu całe brzemię przeszłych uczynków - złych i dobrych - wszystkich. Bóg pomaga tym, którzy nie troszczą się o siebie samych.
„Pijąc z kielicha pożądania, świat staje się szalony.” Jak dzień się z nocą nie spotyka, tak samo tak samo wykluczają się: Bóg i pożądliwość. Odrzućcie pożądliwość.
Dżniana Joga
Jedną z dróg prowadzących do urzeczywistnienia boskości w człowieka jest dżniana joga, droga poznania. Od sadhaki praktykującego sadzane dżniana jogi wymaga się opanowania poszczególnych jej elementów, kolejnych etapów.
Pierwszy stopień dżniana jogi to siama - dama. Siama-dama polega na utrzymaniu narządów we właściwym miejscu. Jak rozumiemy słowo „narząd”. Oto oczy. Oczy nie są narządem widzenia. Ażeby widzieć, nie wystarczy posiadać oczy, potrzebny jest jeszcze narząd wzroku. Ale i to nie wszystko: instrument i narząd muszą być związane z umysłem. W każdym akcie postrzegania niezbędne jest połączenie tych trzech rzeczy: zewnętrznego instrumentu, wewnętrznego narządu oraz umysłu. Nie może brakować żadnego z nich. Umysł więc może działać wewnętrznie /przez same narządy/, albo też zewnętrznie /za pośrednictwem narządów i instrumentów/. Na przykład, kiedy oglądamy różne przedmioty, umysł „wychodzi przez oczy”, uzewnętrznia się. Zamykając oczy, wyłączam tylko instrument, bo jeśli nie przestaję myśleć, znaczy to, że narząd pozostał aktywny. I wtedy umysł działa tylko wewnętrznie, poprzez narząd. Bez działalności tych narządów nie byłoby myśli. Każdy może sobie uświadomić, że nie jest w stanie myśleć bez pomocy pewnych symboli. Podsumowując: oczy i uszy są tylko zewnętrznymi instrumentami /widzenia i słyszenia/, zaś narządy są wewnątrz /jako odpowiednie ośrodki nerwowe w mózgu/. Aby panować nad umysłem, musimy mieć najpierw władzę nad instrumentami oraz opanować narządy. Opanowawszy zewnętrzne instrumenty, utrzymując narządy we właściwych ośrodkach, nie pozwalamy umysłowi błądzić wśród przedmiotów zewnętrznych i wewnętrznych. Oto czym jest siama-dama.
Kolejnym elementem dżniana jogi jest uparati. Polega na odzwyczajaniu się od rzeczy zmysłowych. Większość naszego czasu trwonimy na rozmyślaniu o przedmiotach zmysłowych, o rzeczach, które widzieliśmy lub słyszeliśmy, które zobaczymy lub usłyszymy, które jedliśmy, jemy lub będziemy jeść, o miejscach, w których byliśmy … - dosyć! Myślimy i mówimy o tym niemal bez przerwy, stało się to okropnym nałogiem. Trzeba z nim zerwać jak najszybciej.
Następnym, najtrudniejszym chyba etapem jest titiksza. Jest to bezgraniczna cierpliwość - wyrozumiałość - tolerancja, cierpliwe znoszenie wszelkich przeciwności losu. Krótko mówiąc: „nie odpieranie zła”. Przypuśćmy, że jakiś człowiek sprawił nam dużą przykrość. Mogłem się nie odezwać, mogłem nie ujawnić swojej złości i nawet nie okazać niczego na zewnątrz. Ale jeśli była we mnie złość i niechęci /którą staranni ukryłem/ skierowana ku niemu to i tak było „odparcie zła”. Innymi słowy: na zło odpowiedziałem złem. Idzie zaś o osiągnięcie stanu, w którym żadne tego typu zdarzenie nie wywoła negatywnej reakcji. Negatywną reakcją jest już odczuwanie niechęci, żalu do kogoś lub do losu, jakiekolwiek poczucie krzywdy.
Tylko wtedy jestem ugruntowany w titikszy, jeśli umysł jest zdolny do takiej reakcji, niezależnie od okoliczności.
Z kolei wymagana jest śraddha, wiara. Ma to być silna, niewzruszona wiara w Boga, nie porównywalna z tym, co ogól nazywa wiarą. Wielki mędrzec powiedział mi kiedyś, że wśród dwudziestu milionów ludzi trudno znaleźć jednego, który naprawdę wierzy w Boga. Gdy zapytałem dlaczego tak sądzi, odpowiedział mi: „Przypuśćmy, że w tym pokoju mieszka złodziej, który wie, że za tą cienką ścianą jest skarbiec pełen złota i klejnotów. W jakim stanie będzie się znajdował ten człowiek?” Odrzekłem, że nie będzie mógł jeść ani spać, bo opęta go tylko jedna myśl: jak za wszelką cenę zdobyć skarb. Wtedy on dodał: „Czy uważasz, że wierząc w Boga, można nie poświęcić wszystkiego, by do Niego dotrzeć? Jeśli ktoś naprawdę wierzy, że istnieje wspaniały, nieskończony Skarbiec Szczęścia, który można osiągnąć, to czy nie będzie jak szalony starał się go zdobyć?”
Ściśle ze śraddhą związana jest samadhana, stałe przebywanie w Bogu, stała, niezmienna praktyka skupienia na Nim umysłu. To nie jest jednorazowy akt, jak połknięcie pigułki. Umysł można opanować tylko przez niewzruszoną, wytrwałą praktykę.
Następnie winna przyjść mumukśhutwa, silne pragnienie wyzwolenia. Wszystkie niedole i cierpienia, które nas spotykają, zawdzięczamy sami sobie; taka jest nasza natura. Wiem, że mi od razu zaprzeczycie, ale spróbujcie się nad tym głębiej zastanowić. Kiedyś w Chinach zdarzyło się, że podczas koronacji nowego cesarza, na znak łaski uwolniono wszystkich więźniów. Był wśród nich stary człowiek, który od sześćdziesięciu już lat przebywał w ciemnym lochu ze szczurami. Gdy go stamtąd wyprowadzono, nie potrafił żyć, nie mógł znieść światła i wolności. Na jego własną prośbę pozwolono mu wrócić do lochu. Podobnie jest i z nami. Gonimy za różnymi odmianami cierpień, nie zdając sobie z tego sprawy i wręcz nie chcemy się od nich uwolnić. Codziennie szukamy przyjemności, i - zanim ją osiągniemy - zauważamy, że znów wymknęła się nam z rąk. I tak bez końca - niewolnicy natury, ciała, majątku, swoich bliskich i społeczeństwa - wędrujemy w kręgu niezliczonych wcieleń w pogoni za chimerami i bez szans na urzeczywistnienie złudzeń.
Wszelkim marzeniem jest miłość. Chcemy kochać i być kochani. Wszyscy dążymy do szczęścia, ale im bardziej go szukamy, tym dalej się od nas odsuwa. Tak jest na całym świecie, we wszystkich społeczeństwach, a my, ślepy niewolnicy, za to płacimy cierpieniem. Przyjrzyjcie się własnemu życiu, zauważcie jak mało w nim było szczęścia, jak mało prawdy. Zważcie, że niewolnik może w każdej chwili wszystko stracić. Pamiętacie może starą historie o Solonie i Krezusie? Król chełpił się przed Solonem, że jego Azja Mniejsza jest wyjątkowo szczęśliwym krajem.
- Gdzie są ci szczęśliwi ludzie, królu? Nie widziałem tu nikogo naprawdę szczęśliwego.
- Głupstwa, wszystkim się tu dobrze wiedzie, a ja jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!
- Wolnego, królu, twe życie jeszcze się nie kończy.
Nie minęło wiele lat, a powstało potężne imperium perskie, którego władca podbił z czasem całą Azję Mniejszą, a wziętego do niewoli Krezusa kazał żywcem spalić. Kiedy prowadzono nieszczęśnika na stos, zawołał z rozpaczą: „Solonie! Solonie!” Zapytany kogo wzywa, opowiedział rozmowę sprzed laty i poruszony władca Persów darował mu życie.
To jest historia życia każdego z nas, tak wielka jest władza natury nad nami. Niezmiennie trzymamy się własnych wyobrażeń i mimo kolejnych ciosów nie chcemy się od nich uwolnić. Zaślepieni, wciąż mamy nadzieję ja szczęście.
Nadzieja - najcudowniejsza, najbardziej zdumiewająca rzecz na świecie. Wciąż ludzie umierają wokół nas, a my nie dopuszczamy nawet myśli o śmierci, o tym, że kiedykolwiek będziemy cierpieć. Każdy się łudzi, że będzie wybrańcem losu. A kto tu może być naprawdę szczęśliwy? Jeśli jest bogaty i siedzi za suto zastawionym stołem, nie może jeść, bo cierpi na niestrawność. Inny - zdrowy, z wilczym apetytem - jest tak biedny, że często nie może zaspokoić głodu. Jeśli jest bardzo zamożny, nie może mieć dzieci. Jeśli jest biedny jak mysz kościelna, najczęściej ma całą gromadę dzieci, lecz nie ma pojęcia czym je nakarmić…
Dlaczego tak się dzieje? Po prostu szczęście i nieszczęście, bogactwo i nędza są jak dwie strony tego samego medalu. I niestety, wszyscy jesteśmy opętani tym dziwacznym wyobrażeniem, że można uzyskać samą tylko „dobrą” stronę. Tak nas to oślepia, że nie jesteśmy w stanie nad niczym zapanować, nawet nad zmysłami. Spotkałem wielu ludzi, którzy święcie wierzą, że osiągną dobrobyt i szczęście bez żadnych kłopotów i poświęceń. Są dwie w życiu skrajności, pomiędzy którymi wahają się ludzie. Jedna, to krańcowy optymizm, że wszystko jest ładne, dobre i przyjemne. Drugą jest skrajny pesymizm, że wszystko zdaje się być przeciw nam. Większość z nas popada w skrajności. Kiedy jesteśmy młodzi, pełni zdrowia, świat należy do nas: dobrobyt i szczęście już wkrótce będzie w naszych rękach! Ale później, kiedy tyle przeciwności spycha nas na bok, gorzkniejemy z wiekiem i potrafimy tylko narzekać i zatruwać entuzjazm młodych, szermując autorytetem „dojrzałości” i „doświadczenia”.
Tak mało jest ludzi z dobrze rozwiniętym umysłem, może jednostka na milion. Tak mało ludzi zdaje sobie sprawę, że drugą stroną przyjemności jest ból, cierpienie; że są ze sobą nierozerwalnie złączone. Czyż nie jest to poniżające, uwłaczające człowiekowi, że poddaje się cierpieniom, a z drugiej strony - przyjemnościom? Dlaczego człowiek ma nie szukać wolności od nich, zamiast wciąż być tak miotanym?
Tylko mądry człowiek pragnie wolności. On już wie, że wszelkie przedmioty zmysłowe są bez wartości, że droga cierpień-przyjemności prowadzi do nikąd i nie ma końca. Zauważcie, jak możnie tego świata gonią wciąż za nowymi, świeżymi przyjemnościami. Jeśli znudzą im się stare, dokładają wszelkich starań, by wynaleźć coś nowego; nowy hazard, inną przyjemność, kolejne wynaturzenie. Ile ludzkiego wysiłku i pracy poświęca się na wytwarzanie bezsensownych „zabawek”, wymyślanie wyszukanych „rozrywek” - tylko po to by „ożywić” martwotę. I byle tylko mieć to złudzenie, byle użyć, choć na chwilę mieć nową podnietę, zanim, jak poprzednie, wejdzie ona w nałóg i się znudzi. A reszta ludzi - jak stado owiec w biegu; kiedy prowadząca wpadnie w przepaść, inne rzucają się na oślep w ślad za nią. Tak się dzieję w społeczeństwie. Ludziom wystarcza ślepe naśladowanie wzorów, autorytetów, bez zastanowienia się co i dlaczego robią. To rzecz niepojęta, uwłaczająca człowiekowi: takie dobrowolne niewolnictwo. Wystarczy powiedzieć komuś kilka miłych słów, połechtać jego próżność, a już jest zadowolony, szczęśliwy. Tak samo wystarczy czasem drobna przykrość, aby zaczął rozpaczać nad swym losem. Jest niewolnikiem łyżki strawy, łyku powietrza, niewolnikiem ubioru, kraju, patriotyzmu, nazwiska czy sławy - niemal wszystkiego. Tak mocno tkwi w tym niewolnictwie, tak się z tym utożsamił, że dokładnie i głęboko w nim pogrzebał rzeczywistego człowieka. Teraz musi zdać sobie z tego sprawę. Dopiero wtedy przyjdzie pragnienie wolności, gorące pragnienie bycia wolnym. Dotychczasowa niewola zacznie go przygniatać, zobaczy jak bezsensowny, ogromny ciężar dźwigał z własnej woli, jak bardzo się doń przywiązał. I będzie już tylko walczył, aby zrzucić ten cały balast, bo już z niego zrezygnował, bo wybrał wolność.
Kolejnym etapem dżniana jogi jest nitjanitja - wiweka, czyli odróżnianie tego co prawdziwe, od tego co prawdą nie jest, rzeczywistego od nierzeczywistego, wiecznego od przemijającego. Poza Jednym wszystko przemija. Anioły, ludzie i zwierzęta, Ziemia, Słońce i gwiazdy mają swój koniec - wszystko się zmienia. Dzisiejsze góry miały swój początek w oceanach i w oceanach znajdą kres. Cały wszechświat podlega ciągłym przemianom. Ale jest Jednia poza wszystkimi zmianami: Bóg. I im bliżej Niego jesteśmy, tym mniejszym zmianom ulegamy, tym bardziej jesteśmy wolni. A kiedy Go osiągniemy, nic nie zapanuje nad nami, bo niczemu już nie będziemy podlegać.
Jeśli są wśród was tacy, którzy rzeczywiście chcą przyjąć całą przedstawioną dyscyplinę, to doprawdy niczego już więcej nie potrzebują od tego świata. Albowiem cała widza jest wewnątrz nas. Doskonałość jest, po prostu jest w duszy. Ale ta doskonałość została grubo przysłonięta przez naturę. Grube warstwy natury przykrywają nieskazitelną czystość duszy. Nie musimy wcale rozwijać czy pogłębiać duszy, bo w jaki sposób można rozwinąć doskonałość? Trzeba po prostu odrzucać po kolei wszystkie warstwy, wszystkie zasłony, a wtedy dusza ukaże się w swej pierwotnej czystości, wiecznie jasna i wolna.
Dlaczego dyscyplina jest tak niezbędna? Ponieważ nikt nie staje się bardziej moralny, religijny czy wolny przez samo słuchanie, czytanie czy też rozmyślanie. Możemy przestudiować wszystkie księgi świata, możemy rozprawiać i dyskutować przez całe nasze życie, ale nie staniemy się dzięki temu lepsi, bardziej czyści. Będąc bardziej wykształconymi ludźmi w świecie, możemy nic jeszcze wiedzieć o Bogu. A na marginesie warto dodać, że jednym z wielkich nieszczęść zachodniej cywilizacji jest kładzenie nacisku na wykształcenie, erudycję, sprawność fizyczną itp., bez jakiejkolwiek troski o serce, o duszę. Niemal jawnie uświęca się egoizm i egocentryzm, maskując to wzniosłymi hasłami. Jeśli w decyzji i w działaniu powstaje jakiś konflikt pomiędzy rozumem a sercem - usłuchajcie serca. Umysł działa w sferze umysłu, logiki, i nie może jej przekroczyć. To serce jest jednym z najważniejszych poziomów, przekracza ono umysł i osiąga to, co nazywamy natchnieniem, źródłem twórczości. Sam umysł nigdy nie może być natchniony, potrafi to tylko serce. I tak jak umysł służy wiedzy, tak serce służy natchnieniu. Zazwyczaj jest nierozwinięte i znacznie słabsze od umysłu, ale poświęciwszy mu trochę uwagi, skupiając się na nim sprawimy, że przekroczy umysł, że w końcu będzie samym natchnieniem! Człowiek musi kiedyś przekroczyć intelekt. Cała ludzka wiedza, zdolność postrzegania, rozumowania, umysł i serce człowieka nieprzerwanie mieszają mleko tego świata. Po długim bełtaniu pokaże się masło, i tym masłem będzie Bóg. Ludziom serca przypadnie „masło”, a „maślanka” pozostanie dla ludzi intelektu.
Wszystkie nasze przygotowania i praktyki są przeznaczone dla serca, dla oczyszczenia się, aby patrzeć sercem. Erudycja wcale nie jest konieczna, by osiągnąć Boga. Czy jesteście czyści? Jeśli tak, to dostąpicie Najwyższego. „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni ujrzą Boga.” Jeśli nie jesteście czyści - nie pomogą wam żadne nauki ani nawet cała wiedza tego świata. To serce osiąga CEL.
Idźcie za sercem. Czyste serce widzi ponad intelektem, jest natchnione, poznaje rzeczy, których nigdy nie dostąpi umysł. W jakimkolwiek konflikcie między czystym sercem a intelektem - słuchajcie serca. Nawet wtedy, gdy wyda się wam to nierozsądne czy wręcz bez sensu. Przekonacie się w końcu, że czynicie mniej błędów, niż gdybyście kierowali sę tylko rozumem.
Czyste serce jest najlepszym zwierciadłem, w którym odbija się prawda. Dlatego wszystkie przygotowania, cała dyscyplina służy oczyszczeniu serca. Natychmiast rozbłysną w nim wszystkie prawdy, cała prawda wszechświata przejawi się w waszych sercach, jeśli będziecie dostatecznie czyści. Od wielu wieków ludzie poznawali wielkie prawdy, patrząc sercem. Oni oczyszczali serce, i takie też jest nasze zadanie.
Do czego bowiem doprowadził jednostronny rozwój, kształcenie i rozwijanie umysłu? Powstały setki nauk, wynaleziono tysiące rzeczy, ale ostateczny efekt jest taki, że kilka czy kilkadziesiąt osób ma władzę nad milionami ludzi. Rozbudzono sztuczne potrzeby i każdy, nawet najbiedniejszy - czy ma pieniądze czy nie- walczy o ich zaspokojenie i umiera w tej walce. Oto rezultat! Oto postęp!
To nie umysł rozwiąże problemy ludzkiej niedoli, nie rozwiążą ich żadne systemy. Może to zrobić tylko serce. Gdyby choć część wysiłków ludzie poświęcili oczyszczeniu, nie byłoby trzeba tak gonić za szczęściem. Zagościłoby samo w czystych sercach. Pielęgnujcie Serce, bo przez nie Bóg przemawia. Intelekt służy wam tylko do rozmowy. Posługując się tylko umysłem, uczycie się różnych rzeczy, poznajecie różne teorie - ale nie prawdę. Oblicze prawdy jest takie, że każdy kto w nie spogląda, jest przekonany - widzi, że to prawda. Aby zobaczyć słońce, nie potrzeba żadnego oświetlenia - jest samopromieniujące. Jeśli prawda miałaby wymagać dowodu, to czym udowodnić ów dowód? Jeśli potrzebne jest prawdzie świadectwo, to czym świadectwo zaświadczyć? Nic nie jest potrzebne. Patrząc czystym sercem, będziemy po prostu widzieć co jest prawdą, a co nią nie jest.
Prawdziwa religia zaczyna się poza naszymi zmysłami, nawet poza naszą świadomością. Nie ujrzymy Boga żadnymi zmysłami; nikt tego nie dokonał i nie dokona. Nikt go nie posiadł w świadomości. Nie jestem i nigdy nie będę świadomy Boga; ani wy, ani nikt inny. Świadomość jest jednym z poziomów naszego działania. Przekroczcie zmysły, przekroczcie sferę świadomości i zbliżajcie się coraz bardziej do własnego ośrodka, a tym samym zbliżycie się do Ojca. Jaki może być dowód na istnienie Boga? Jest jeden, za to najbardziej oczywisty: bezpośrednie doświadczenie Boga, pratjaksza - naoczność. Dowodem istnienia tego domu jest to, że go postrzegam, doświadczam go. Bóg był już doświadczany przez tysiące ludzi. I będzie, przez wszystkich, którzy chcą Go doświadczyć. Ale to doświadczenie nie jest ani trochę zmysłowe. Jest ponadzmysłowe, nadświadome. Cała powyższa sadhana ma nas wynieść ponad zmysły. Wszystkie przygotowania mają nas uczynić czystymi i jasnymi. Opadną z nas wszystkie więzy, wzniesiemy się nad poziom zmysłów i świadomości. Wtedy „zobaczymy”, „usłyszymy” i odczujemy rzeczy, których nikt w trzech zwykłych stanach /tzn. na jawie, we śnie z marzeniami sennymi i w głębokim śnie/ nie widział, nie słyszał i nigdy nie odczuwał. Możemy zacząć mówić dziwnym „tamtejszym” językiem i świat nas wcale nie zrozumie, bo nie zna niczego poza dziedziną zmysłów. Prawdziwa religia przekracza wszystko.
Każda żywa istota w tym wszechświecie ma możliwości przekroczenia zmysłów. Nawet najmniejszy robak kiedyś w przyszłości to uczyni i osiągnie Boga. Żadne życie nie będzie zapomniane, bo nie może być jakiegokolwiek zaniedbania we wszechświecie.
Setki razy człowiek już upadał. Może jeszcze tysiąc razy sam się będzie ranić i upadać, ale w końcu urzeczywistni swą Boskość. Wszyscy pochodzimy z jednego wspólnego Źródła i wszyscy tam powrócimy. „Z którego wyszły wszystkie istoty, w którym wszystkie żyją i do którego wszystkie powrócą - do Boga.”
Swami Wiwekananda